RECENZJE FILMÓW / KSIĄŻEK / GIER PLANSZOWYCH I KOMPUTEROWYCH / SCIENCE FICTION / HORROR / FANTASY / THRILLER / POSTAPOKALIPSA

środa, 3 sierpnia 2011

"Inwazja. Bitwa o Los Angeles": Film o inwazji - recenzja ku przestrodze

Inwazja kosmitów na planetę Ziemia to temat klasyczny dla filmowej (i nie tylko) science fiction. Obecnie wydaje się, że temat ten został już w kinie porządnie wyświechtany. I w zasadzie tak jest, choć o tym, że inwazja kosmitów może być jeszcze nośnym pomysłem, przekonali mnie ostatnio twórcy filmu Dystrykt 9. Być może z tego powodu podjąłem się ostatnio obejrzenia filmu Inwazja. Bitwa o Los Angeles, jednakże - delikatnie mówiąc - obraz ten nie dostarczył mi tak pozytywnych wrażeń, jak wspomniany Dystrykt 9.


A zatem... Kosmici po raz kolejny urządzają nam inwazję. Powód owej inwazji jest raczej bzdurny. Chcą naszej wody. Woda jest dla nich głównym paliwem, więc rozglądali się w kosmosie za planetą, na której wody jest pod dostatkiem. I masz ci los... Trafiło na na Los... Angeles. Niby zaatakowali całą planetę, ale widz zmuszony jest akurat do oglądania poczynań amerykańskich żołnierzy stacjonujących w pobliżu Miasta Aniołów. A poczynania te przypominają czasami do złudzenia sceny z filmu Helikopter w Ogniu. Zresztą pomysłów zaczerpniętych z innych filmów tu nie brakuje. Podczas oglądania Inwazji... na myśl przychodzą również takie tytuły jak Dzień Niepodległości (elementy patosu) i Dystrykt 9 (trzęsąca się momentami kamera). 

Zerżniętych pomysłów tu nie brakuje, brakuje natomiast jakiegokolwiek przejawu oryginalności. Razi przede wszystkim nieciekawy wygląd i zachowanie kosmitów (chyba za bardzo przypominają ludzi), a także wygląd ich pojazdów powietrznych i naziemnych, ponadto wkurzają absurdy i luki w scenariuszu. Ot, chociażby taka historyjka: W pewnej scenie główny bohater wraz z zupełnie przypadkowo napotkaną kobietą - lekarzem weterynarii (co za zbieg okoliczności!), badają ciało dogorywającego kosmoluda, żeby znaleźć jego słaby punkt (czytaj: w co mają potem strzelać). Po kilku nieudanych próbach znalezienia wrażliwego organu w końcu trafiają na jakąś galaretę, której przebicie powoduje definitywne wyciągnięcie kopyt przez wrogą istotę. I wtedy główny bohater wygłasza mniej więcej takie słowa: To jest ich słaby punkt! Ten organ znajduje się trochę po prawej stronie od miejsca, gdzie byłoby ludzkie serce! Marines! Strzelajcie tak trochę po prawej stronie od miejsca, gdzie byłoby ludzkie serce!  No dobra, trochę przesadziłem z tym tekstem, bo nie był w rzeczywistości aż tak infantylny, ale sens jest mniej więcej ten sam. Poza tym oczywiście pojawia się motyw "statku - matki", który wystarczy rozp... zniszczyć, a jaskółka wiktorii od razu ukaże swoje oblicze.

W filmie Inwazja. Bitwa o Los Angeles po prostu wieje nudą, sztampą i brakiem polotu, doprawionych nijakością i ogólną miernotą. Niby kosmoludy są bezwzględne, niby trup ściele się gęsto (choć nie do końca to widać), niby widzimy ludzką cywilizację na skraju rozpadu, ale emocji w tym jakoś brakuje. Na dodatek efekty specjalne - jak na tego rodzaju film - są dosyć oszczędne (co nie znaczy jednak, że złe). Zatem nie polecam tego "dzieła" właściwie nikomu, no chyba, że ktoś uwielbia wyłapywanie w filmach scenariuszowych absurdów i nielogiczności. To wtedy owszem, warto... Wybaczcie, że nie zamieściłem przykładowych kadrów z filmu, ale w tym przypadku raczej nie ma po co.

werdykt:
3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz