RECENZJE FILMÓW / KSIĄŻEK / GIER PLANSZOWYCH I KOMPUTEROWYCH / SCIENCE FICTION / HORROR / FANTASY / THRILLER / POSTAPOKALIPSA

czwartek, 29 grudnia 2011

PREMIERY KINOWE 2012 - szykuje się sporo podróży w Odległe Światy

Tuż przed końcem 2011 roku zapraszam na krótki i mocno subiektywny przegląd najbardziej oczekiwanych premier kinowych, które obejrzymy (w Polsce) w roku 2012. Moje zestawienie (poza kilkoma wyjątkami) jest ukierunkowane tematycznie na "Odległe Światy", czyli historie mało realistyczne, a nawet zupełnie oderwane od rzeczywistości. Wszystkich fanów fantasy z góry przepraszam za pominięcie Hobbita. To  będzie z pewnością bardzo ważna premiera, ale chyba zbyt oczywista, jak na mój ranking. I "za bardzo fantasy" :-)



The Hunger Games (Igrzyska Śmierci) - to dramat / sci-fi / thriller będący adaptacją powieści niejakiej Suzanne Collins. Prawdopodobnie jest to pozycja godna uwagi fanów fantastyki, ale dzieło to może okazać się rzewne, ckliwe i przeznaczone tylko dla nastolatków. Obym jednak mylił się choć odrobinę... [zobacz TRAILER]


The Avengers, czyli cała kupa marvelowskich superbohaterów komiksowych w jednym filmie. Wiadomo, że żadnego arcydzieła z tego nie będzie, ale przecież nie o to chodzi, a jedynie o dobrą zabawę. Pozycja obowiązkowa dla fanów amerykańskich komiksów. [zobacz TRAILER]


Hell - to postapokaliptyczny thriller / sci-fi produkcji niemiecko - szwajcarskiej. Ziemia spalona słońcem to temat, którego jeszcze nie było w kinie (oczywiście nie liczę tu produkcji sci-fi typu W stronę słońca (2008), bo to właściwie nie postapokalipsa). Oby tylko produkcja nie okazała się tania i tandetna... [zobacz TRAILER]


War Horse (w polskiej wersji: Czas Wojny [sic!]) - to dramat, który z pewnością będzie rzewny i wzruszający, ale historia zapowiada się dosyć ciekawie i oldskulowo. Mam nadzieję, że dobry wujek Spielberg przywróci  choć odrobinę wiary w magię kina. [zobacz TRAILER]


The Cabin in the Woods, czyli Domek w Lesie to - być może - kolejny, głupawy amerykański horror, ale z zapowiedzi wynika, że film nawiązuje wieloma pomysłami do pamiętnego thrillera Cube. A samo to już wystarczy, żebym zainteresował się ta produkcją. [zobacz TRAILER]


Red Tails - to dramat wojenny o bohaterskiej eskadrze czarnoskórych pilotów walczących podczas II wojny światowej. Film ten interesuje mnie głównie ze względu na efekty specjalne i widowiskowe walki powietrzne z udziałem maszyn typu "Mustang", czy B-17 "Flying Fortress". Sam pomysł na fabułę trąci mi tu jednak tzw. poprawnością polityczną, a tego nie lubię! [zobacz TRAILER]


John Carter - to produkcja z gatunku przygodowego sci-fi. Szykuje się widowisko pokroju Avatara. To może być naprawdę dobre, rozrywkowe kino sci-fi. Oby tylko John Carter nie okazał się tak sztampowy i "oryginalny inaczej", jak wspomniany Avatar. [zobacz TRAILER]


Prometheus Ridley'a Scotta to pozycja "must see" w moim zestawieniu. Mam nadzieję, że będzie to udany powrót do prawdziwego, poważnego sci-fi. Akcja filmu toczy się w uniwersum znanym z Obcego. I to już powinna być dla wszystkich wystarczająca rekomendacja. Oby tego nie spieprzyli, a będziemy mieli w przyszłym roku piękne lato... [zobacz TRAILER]


The Dark Knight Rises - zdaje się, że polski tytuł będzie brzmiał Mroczny Rycerz Powstaje. Mogliby coś takiego po prostu sobie darować... A tak poza tym: wierzę w Christophera Nolana i wiem, że na pewno tego nie spartoli. Lato w 2012 roku będzie zatem bardzo gorące. Nowy film o Batmanie to dla mnie numer jeden na liście najbardziej wyczekiwanych filmów nadchodzącego roku. Jedyny minus jest taki, że The Dark Knight Rises ma być ostatnią przygodą Nolana z Batmanem. Jeżeli w rzeczywistości tak będzie, mogą na tym stracić tak Nolan, jak i Batman (no i oczywiście widzowie). Trzeba się jednak cieszyć z tego co jest (a właściwie z tego, co będzie). A zatem: niech żyje Batman! Niech żyje rok 2012! [zobacz TRAILER]

czwartek, 22 grudnia 2011

Kain, czyli niegrzeczna wersja Conana


Dziś chciałbym zarekomendować Wam pewien cykl książek fantasy. Jednak już na wstępie muszę zaznaczyć: nie jestem wielkim fanem gatunku fantasy, a szczególnie nie lubię klasycznej fantasy. Na każdą kolejną powieść, komiks czy film, które opowiadają o wojownikach, elfach, krasnoludach, smokach, magii i pałacowych intrygach patrzę raczej z pogardą lub co najmniej z dużym sceptycyzmem. Po prostu wydaje mi się to mało oryginalne. Być może taka tematyka już się dla mnie wyczerpała. Muszę przyznać, że zawsze większą estymą darzyłem utwory sci-fi i póki co ten stan się nie zmienia. Dlaczego więc mam zamiar polecić czytelnikom jakąś książkę fantasy? Dlatego, że zdarzają się wyjątki. I dlatego, że niektórzy twórcy pokazują, że fantasy nie musi być nudne i nie musi bazować na tych samych, oklepanych schematach i rozwiązaniach. Do takich twórców zaliczyłbym z pewnością Sapkowskiego i jego sagę o Wiedźminie, ale to właściwie znają już wszyscy. Natomiast Davida Gemmella i jego powieści zna już znacznie węższa grupa czytelników. A szkoda, bo to naprawdę ciekawy twórca, łączący w swoich utworach rozmaite gatunki ogólnie pojętego nurtu fantastyki. No i jeszcze Karl Edward Wagner. To on na nowo zdefiniował postać biblijnego Kaina, krzyżując go z... Conanem Barbarzyńcą.

Karl Edward Wagner stworzył cykl powieści i opowiadań, których głównym bohaterem (a może właściwie antybohaterem) jest Kane: rudowłosy, umięśniony wojownik o lodowatym spojrzeniu. Kane to nie kto inny, jak biblijny Kain, który (w wersji Wagnera) po zabiciu swojego brata Abla został przeklęty przez Boga i wygnany na wieczną tułaczkę po świecie. Poza tym Kane jest nieśmiertelny, co sprawia, że na dłuższą metę jest postacią tragiczną. Śledząc jego losy na kartach powieści i opowiadań Wagnera można początkowo odnieść wrażenie, że to naprawdę negatywna postać. Ale tak nie jest do końca. Kane przemierzając pradawny świat (wstawcie tu sobie wszelkie elementy znane z fantasy) realizuje swoje egoistyczne cele. Dlatego też bywa zarówno protagonistą, jak i antagonistą. Byle tylko osiągnąć swoje, w dodatku często "po trupach". Jest to taki bohater, którego nie da się właściwie polubić, ale też jego postępowanie nie czyni go złym do szpiku kości. Nawet Kane'em targają czasami wątpliwości i wyrzuty sumienia, choć może się wydawać, że takie momenty należą do rzadkości. Poza tymi cechami postać Kane'a przypomina wspomnianego wcześniej Conana, albo jakiegoś innego reprezentatywnego bohatera z podgatunku tzw. heroic fantasy (np. Elak z Atlantydy Henry'ego Kuttnera). Ogólnie rzecz ujmując uważam, że wrzucenie biblijnego "protoplasty morderstwa" do świata fantasy było trafionym pomysłem.

Przygody Kane'a bywają awanturnicze, magiczne i mroczne. Jest tu wszystko co w dobrym fantasy być powinno, a nawet więcej (drobne elementy sci-fi!). Mi osoboście najbardziej przypadło do gustu opowiadanie, w którym na bluźniercę Kane'a poluje grupa fanatycznych krzyżowców, którzy nie wahają się mordować z zimną krwią w imieniu miłosiernego Boga. Szybko jednak okazuje się, że role się odwracają i myśliwi stają się zwierzyną łowną (nie pamiętam już samego tytułu, ale opowiadanie to znajduje się w zbiorze pt. Cień anioła śmierci).

W Polsce zostało wydane dokładnie pięć książek z udziałem Kane'a. Ich lista przedstawia się nastepująco (kolejność  chronologiczna):

  • Pajęczyna ciemności (książka wydana w Polsce również pt. Pajęczyna utkana z ciemności),
  • Krwawnik,
  • Wichry nocy (zbiór opowiadań),
  • Cień anioła śmierci (zbiór opowiadań),
  • Mroczna krucjata.

Jeżeli chodzi o zbiory opowiadań, to zdecydowanie polecam tytuł Cień anioła śmierci, na który składają się tylko trzy, ale za to świetne opowiadania (przeczytałem je już dwukrotnie). Natomiast spośród powieści moim faworytem jest Krwawnik, choć oczywiście najlepiej jest zacząć przygodę z Kane'em od otwierającej cykl Pajęczyny ciemności. Największy niedosyt pozostawia moim zdaniem powieść Mroczna krucjata, ale nie dlatego, że jest jakaś  szczególnie nieudana, tylko po prostu pozostawia otwarte zakończenie. A ciągu dalszego już nie ma. Przynajmniej jeżeli chodzi o książki wydane w Polsce. Utworów o Kane'ie Wagner napisał trochę więcej, ale niestety nie doczekały się one polskich wydań, nad czym, rzecz jasna, bardzo ubolewam. Utwory o Kan'ie trzymają różny poziom, ale gdybym miał ocenić cykl jako całość, to moja nota oscylowałaby gdzieś w okolicach 8/10. Z pewnością jest to cykl, który na długo pozostanie w mojej pamięci, a na mojej półce z książkami zawsze znajdzie swoje zasłużone miejsce. I z pewnością kiedyś do niego wrócę, pewnie nie jeden raz. Jeżeli zatem zobaczycie gdzieś powyżej zaprezentowane okładki (najłatwiej pewnie na aukcjach internetowych) i lubicie heroic fantasy, to nie wahajcie się długo. Ja się nie waham i daję Kane'owi swoją rekomendację.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

TRZY SZYBKIE (odc. 4): Conan Barbarzyńca, Kowboje i obcy, Geneza planety małp

Conan Barbarzyńca (2011)
gatunek: fantasy
podobne do: Conana Barbarzyńcy :-) ew. do "Tropiciela" (2007)
o czym: O dziecku, które urodziło się na polu bitwy i którego rodzice (jak i cała wioska) zostali zabici przez okrutnego nekromantę. Conan postanawia się na nim zemścić. Jako niezwyciężony wojownik przemierza morza i lądy, pomaga uciśnionym i karmi swój miecz obficie tryskającą posoką różnej maści złoczyńców. Podczas jednej z wędrówek natrafia na ślad nekromanty i nie spocznie póki nie zabije...
czy warto obejrzeć? Raczej nie. Bo nowa wersja Conana Barbarzyńcy to film nijaki. Niby wszystko jest: efektowne walki, podróże, mroczna magia i fantastyczny świat, ale to wszystko na nic. Brakuje oryginalności, choćby jednego nowatorskiego pomysłu, który pociągnąłby cały film. Scenariusz pełen jest niedorzeczności i uproszczeń, ale nie miałbym ku temu nic przeciwko, gdyby nie ta sztampa. Po prostu nijaka nijakość i brak polotu. 
werdykt:   /10


Kowboje i obcy (2011)
gatunek: western / science fiction
podobne do: tak na dobrą sprawę - coś jak "Gwiezdne Wrota"
o czym: O kolesiu, który obudził się gdzieś na pustkowiach, z kompletną amnezją i dziwną obręczą na ręce. Facet trafia do małego miasteczka, gdzie szybko się okazuje, że jest poszukiwany listem gończym. Na domiar złego nad miasteczko nadlatują obcy i bez pardonu porywają jego mieszkańców. Jest również zjednoczenie ludzi, próba odbicia porwanych oraz ostatecznego odparcia wrogich istot. Czy to się może nie udać?
czy warto obejrzeć? Raczej warto. Bo Kowboje i obcy to dość oryginalny film. Jest w odpowiednim stopniu "westernowy", a elementy sci-fi niewątpliwie dodają mu uroku i sprawiają, że film ten ogląda się jako pewne novum w kinie. Szkoda tylko, że jak większość megaprodukcji hollywódzkich film został "odpowiednio" zinfantylizowany i polany słodkim lukrem happy endu. Szkoda...
werdykt:  /10



Geneza planety małp (2011)
gatunek: akcja / science fiction
podobne do: innych filmów z serii
o czym: O tym, jak może zakończyć się próba wynalezienia leku na chorobę Alzheimera, gdy testuje się go na małpach. Film jest prequel'em oryginalnej Planety małp, nakręconej na podstawie powieści Pierre'a Boulle'a. Z Genezy (...) dowiadujemy się zatem, jak mogło dojść do sytuacji, kiedy małpy rządzą światem, a ludzie zostali zepchnięci do roli koni pociągowych.
czy warto obejrzeć? Zdecydowanie warto! Historia opowiedziana w Genezie (...) jest niezwykle ciekawa i wciągająca, a film inteligentnie zrealizowany. Małpy wygenerowano komputerowo, ale to raczej zaleta, bo dzięki temu ukazano wiarygodne emocje na ich twarzach. Geneza planety małp jest dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem i zarazem najsilniejszym kandydatem do miana najlepszej produkcji sci-fi tego roku. Polecam!
werdykt:  8,5 /10

wtorek, 6 grudnia 2011

ZA MAŁO "SPACE OPERY" W "SPACE OPERZE", czyli recenzja książki "Księżycowe Hollywood" autorstwa Henry'ego Kuttnera



Księżycowe Hollywood to zbiór czterech opowiadań, które łączy przede wszystkim postać głównego bohatera - Tony'ego Quade'a - reżysera i operatora filmowego, kręcącego seryjnie produkowane filmy typu "space opera". A ponieważ realia, w jakich rozgrywają się przygody Quade'a również zawierają w sobie wszelkie znamiona "space opery", powstaje wrażenie, że mamy do czynienia ze "space operą" w "space operze". Ogólnie opisywane opowiadania należy zaliczyć do gatunku humorystycznego science fiction, w którym to Henry Kuttner sprawdzał się świetnie, co wiedzą zaś wszyscy, którzy czytali np. inny zbiór opowiadań tego autora, zatytułowany Próżny robot, tudzież opowiadania o Hogbenach, czyli amerykańskiej rodzinie górali - mutantów. Niestety wszystkich tych, którzy czytali wyżej wymienione dzieła muszę z góry uprzedzić: Księżycowe Hollywood to nie ta liga. To raczej "B-klasa" opowiadań science fiction, chociaż trzeba autorowi oddać, że kilka ciekawych pomysłów udało się w Księżycowym Hollywood zawrzeć. Zawsze to coś...

Wszystkie cztery opowiadania o przygodach Tony'ego Quade'a charakteryzuje dość sztampowa konstrukcja fabularna. Zaczyna się od tego, że Quade dostaje od swojego szefa zlecenie nakręcenia filmu, którego akcja dzieje się zazwyczaj w skrajnie nieprzyjaznych dla człowieka miejscach, rozrzuconych na rożnych planetach. Pisząc o "skrajnie nieprzyjaznych miejscach", mam na myśli warunki atmosferyczne, śmiertelne promieniowanie, krwiożercze bestie, czy też wrogich tubylców zamieszkujących odległe planety. W każdym odcinku mamy miej więcej to samo: wyprawę na określoną planetę, zagadkę na temat: jak nagrać film gdzieś, gdzie nie da się nagrywać filmu (lub o czymś, o czym nie da się nagrać filmu) oraz wielkie tarapaty, w jakie zazwyczaj wpada Quade. Oczywiście zawsze jest też - mniej lub bardziej błyskotliwe - rozwiązanie zagadki, a potem nieuchronny "happy end". I choć ta sztampa i powtarzalność jest jednym z największych zarzutów, jakie można postawić Księżycowemu Hollywood, jest w tym też coś dobrego, a mianowicie fakt, że Kuttner mógł skupić się na wymyślaniu ras, wyglądu i obyczajów obcych zamieszkujących rozmaite planety. Jest to jakaś namiastka geniuszu, którą jednak przyćmiewa dość tandetny i tani charakter opisywanego zbioru opowiadań, jako całości. Natomiast biorąc pod uwagę fakt, w jakich latach powstały opowiadania tworzące Księżycowe Hollywood (1938 - 1941), należy spojrzeć na nie z nieco innej perspektywy. Owszem, są kiczowate, ale nie sposób też odmówić Kuttnerowi pomysłowości i wyobraźni, zwłaszcza w kreowaniu różnej maści ciekawych stworów i potworów, ale także w sprawnym operowaniu technikaliami charakterystycznymi dla konwencji science fiction.

Księżycowe Hollywood to literatura mało ambitna, a wręcz płytka, ale to nic dziwnego, bo jej przeznaczenie jest czysto rozrywkowe. Niestety jako całość zbyt wiele tej rozrywki też nie dostarcza. Chodzi mi przede wszystkim o to, że jest "niezbyt błyskotliwa". Księżycowe Hollywood polecam jedynie wiernym fanom autora, zaś tym, którzy oczekują niebanalnej, inteligentnej a zarazem autentycznie śmiesznej literatury science fiction polecam wymienione wcześniej utwory Kuttnera (zbiór Próżny robot, cykl o Hogbenach). Zapewniam, że warto!

werdykt:
5,5/10


czwartek, 1 grudnia 2011

Shaun Tan - "Przybysz" (The Arrival) - krótka recenzja jednego z moich ulubionych komiksów

Album Przybysz, którego autorem jest Shaun Tan, jest (naprawdę!) jednym z najlepszych komiksów, jakie kiedykolwiek czytałem. Właściwie słowo "czytałem" nie jest tu całkowicie adekwatne, bowiem Przybysz jest graficzną opowieścią pozbawioną dialogów, a przynajmniej dialogów w formie takiej, jaką znamy z komiksów z klasycznymi "chmurkami". Poniżej opowiem w kilku słowach o tym, dlaczego uznaję Przybysza za dzieło wyjątkowe, a także udzielę nieskromnie kilku rad, jak komiks ten powinno się czytać.


Przybysz opowiada historię człowieka, który opuszcza swoją rodzinę i swój kraj (choć akurat określenie "kraj" jest tu tylko moim domysłem) i udaje się w podróż do innego świata (tudzież "kraju"), w poszukiwaniu lepszego życia i - być może - nowej szansy dla swojej rodziny. Rzeczywistość, jaką zastaje na odległym lądzie jest  przerażająca i fascynująca zarazem. Świat, w którym przyjdzie zamieszkać tytułowemu przybyszowi, jest dla niego zupełnie obcy, niezrozumiały i rządzący się dziwnymi regułami. Przede wszystkim jednak świat ten wydaje się być przytłaczający i to dosłownie: Przybysz widzi wszędzie olbrzymie budowle, monumentalne posągi i niesamowite stworzenia towarzyszące jego mieszkańcom. Komiks opowiada o trudnościach bohatera w odnalezieniu się w nowym dla niego świecie. Poznajemy również losy innych ludzi, którzy trafili do tego świata, zmuszeni opuszczać swoje ojczyzny różnych, z reguły dramatycznych okolicznościach.

Można zatem uprościć powyższy opis, mówiąc, iż Przybysz jest komiksem traktującym ogólnie o zjawisku emigracji. I tak też jest w istocie. Jednakże nalegam, by nie odzierać tego komiksu z tego co w nim najlepsze, czyli zawartej w nim magii i tajemniczości. Owszem, interpretacja sprowadzająca Przybysza do roli wizualnej przypowiastki o emigracji każdemu inteligentnemu czytelnikowi nasunie się sama, ale moim zdaniem lepiej jest czytać Przybysza (przynajmniej za pierwszym razem) takim, jaki jest powierzchownie. Warto czytać ten komiks jako historię bezimiennego bohatera, uciekającego ze świata okrytego mackami jakiejś złowrogiej istoty (lub istot), do świata nowego, niezrozumiałego i dziwnego, ale za to dającego schronienie i... ukojenie.

Przytoczone powyżej emocje autor komiksu wyraził naprawdę po mistrzowsku. Oglądane obrazy są ucztą dla oka. Całość utrzymana jest w sepii, co podkreśla melancholijny charakter dzieła. Rysunki ludzi skupiają się głównie na wyrażaniu ich emocji, co czynią w sposób trafny, zaś wizje przedstawiające miejsca są niezwykle szczegółowe i w doskonały sposób odzwierciedlają ich monumentalny (wręcz przytłaczający) charakter. Ogólnie warstwę wizualną komiksu mogę podsumować w trzech słowach: po prostu poezja!

Na tym kończę swoje wywody i mam nadzieję, że zachęciły Was one do lektury Przybysza. Zapewniam, że to lektura naprawdę niezwykła.


werdykt: 
10/10

Zamieszczone powyżej obrazki pochodzą z oficjalnej strony autora, na której znajdziecie znacznie więcej przykładowych grafik: www.shauntan.net