RECENZJE FILMÓW / KSIĄŻEK / GIER PLANSZOWYCH I KOMPUTEROWYCH / SCIENCE FICTION / HORROR / FANTASY / THRILLER / POSTAPOKALIPSA

czwartek, 20 stycznia 2011

Kosmiczna katastrofa i archeologia obcych cywilizacji

Tym razem zapraszam na wizytę w naprawdę odległych światach, do których przenosi czytelników powieść Jacka McDevitt’a, zatytułowana Boża Klepsydra. Jednak zanim przejdę do konkretów, muszę napomknąć nieco o autorze (bez obaw - nie będzie nudnego życiorysu).


Z twórczością McDevitta zetknąłem się już dobre parę lat temu, przy okazji lektury jego wcześniejszych powieści, zatytułowanych odpowiednio Brzegi zapomnianego morza, Boża maszyneria oraz Droga do wieczności. Wrażenia po ich przeczytaniu były różne, jednak jedno jest pewne: McDevitt pisze rasowe powieści science fiction, żeby nie rzec nawet hardcore’owe science fiction. Brzegi zapomnianego morza strasznie mnie zanudziły, Bożą maszynerią byłem wprost zachwycony, a Droga do wieczności jest jedną z ciekawszych powieści postapokaliptycznych, jakie czytałem. W sumie, trochę taki rozrzut emocjonalny. Ale z uwagi na pozytywne emocje towarzyszące mi podczas lektury książek McDevitt’a bez cienia żalu i zająknięcia wydałem ok. 20 zł na Bożą klepsydrę, która – jak się wcześniej dowiedziałem – stanowi luźną kontynuację wspomnianej „Maszynerii”. Czy było warto? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna…

Akcja Bożej klepsydry rozgrywa się w 2223 roku, i jest skupiona na wydarzeniach dziejących się wokół planety Maleiva, zwanej w realiach powieści także jako Deepsix. Planeta ta ma przestać istnieć za trzy tygodnie, w wyniku kosmicznego zderzenia z planetą Morgana. I w zasadzie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale – jak na ironię – Deepsix jest jedną z nielicznych planet, na której człowiek odkrył życie. Odkrył, ale niestety nie zdążył dokładnie zbadać, bowiem na kilka tygodni przed zderzeniem planet naukowcy odnaleźli na Deepsix prastare ruiny i artefakty po obcej cywilizacji. Specjalna wyprawa naukowców, którym przewodzi pilot Priscilla Hutchins, udaje się na planetę w poszukiwaniu wszelkich śladów pozostałych po rozumnej cywilizacji i rzecz jasna, zabrania stamtąd jak największej ilości „pamiątek”. W wyniku niefortunnego splotu wypadków dwa lądowniki, którymi dysponuje ekspedycja, zostają zniszczone, a wahadłowce krążące wokół planety są typowymi statkami międzygwiezdnymi, w ogóle nieprzystosowanymi do wejścia w atmosferę. Naukowcom nie pozostaje nic innego, jak znaleźć sposób na wydostanie ekspedycji z Deepsix. Sama ekspedycja zaś musi stawić czoła nie tylko tajemniczej historii rasy zamieszkującej przed laty tą planetę, ale także niebezpieczeństwom ze strony tamtejszej flory, fauny i niesprzyjającym warunkom klimatycznym, które na domiar złego ciągle się pogarszają, na skutek nieuchronnego zbliżania się planety Morgana.

Tak zarysowana fabuła powieści zapowiada naprawdę ciekawą rozrywkę, jednak w cieszeniu się odkrywaniem tajemnic Deepsix przeszkadzało mi kilka czynników. Po pierwsze, książka ma jakieś 520 stron, co oczywiście wadą nie jest, ale odniosłem wrażenie, że akcja zaczęła mnie naprawdę intrygować dopiero po przeczytaniu… ok. 300 stron. A przez te 300 stron było po prostu średnio. W mojej ocenie przyczyną takiego stanu jest zbyt duża liczba bohaterów (drugo i trzecioplanowych), która przeszkadza w utożsamianiu się z najważniejszymi postaciami w powieści, a także częste przeskakiwanie między kilkoma miejscami akcji. Ten drugi argument podyktowany jest chyba jednak chęcią autora, aby kosmiczną katastrofę i akcję ratowniczą przedstawić w sposób jak najbardziej prawdopodobny (a nawet realistyczny). Nie brakuje natomiast dramaturgii, która nieustannie towarzyszy poczynaniom ekspedycji na Deepsix. Może nawet jest tej dramaturgii zbyt wiele, ale z drugiej strony, jest to jednak dość specyficzne science fiction, bo mające wiele znamion powieści katastroficznej. Poza tym powieścią nie powinni być zawiedzeni wielbiciele „archeologii odległych planet i cywilizacji”, bo jest to jeden z głównych motywów przewijających się w Bożej klepsydrze (jak również jeden z głównych motywów występujących w całej twórczości Jacka Mcdevitt’a).

Na koniec krótkie podsumowanie w stylu „Wujka Dobra Rada”. Powieści Boża klepsydra nie muszę rekomendować fanom twórczości Jacka McDevitt’a, bo pewnie i tak się na nią „rzucą” bez większego zastanawiania. I raczej nie będą zawiedzeni. Osobom, które i tak książki science fiction nawet kijem nie ruszą, rekomendować nie ma sensu, bo akurat ta książka nie przekona ich do tego gatunku. Natomiast tym, których kręci dobre sci-fi, polecam raczej wcześniejszą powieść McDevitt’a, zatytułowaną Boża maszyneria. Wydaje mi się, że powieść ta jest pozbawiona wymienionych prze ze mnie wad „Klepsydry”. Co zaś tyczy się całokształtu twórczości autora, polecam ją tym, których zainteresował pomysł pisania o archeologii nieznanych, obcych cywilizacji. Mnie sam ten pomysł niezwykle zainteresował i mogę nawet powiedzieć, że chciałbym być jego propagatorem. I jako taki polecam wszystkim twórczość McDevitt’a, choć nadmieniam, że poniższa nota dotyczy oczywiście tylko powieści Boża klepsydra.

Moja ocena: 
6/10

DODATKOWO: Poniżej prezentuję inne okładki godnych polecenia książek Jacka McDevitt'a. A Bezkresny ocean, o którym nie wspomniałem w tekście, stoi na półce i dopiero czeka w kolejce na przeczytanie. Oczywiście książek tego pisarza jest znacznie więcej, ale nie czas i miejsce... A zwłaszcza czas, którego często brakuje na takie przyjemności :)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz