Dziś kilka (no, może trochę więcej...) słów o bardzo przyjemnej książce, a mianowicie o powieści Grillbar GALAKTYKA, której autorką jest Maja Lidia Kossakowska. Nigdy wcześniej nie czytałem powieści tej autorki, bo z tego co już zdążyłem się zorientować, Kossakowska tworzy głównie utwory fantasy, a tym razem proszę: nie dość, że Grillbar GALAKTYKA można bez wahania zaliczyć do gatunku science fiction, to na dodatek jest to bardzo humorystyczne science fiction, a zarazem space opera pełną gębą.
Ponad wszystko jednak Grillbar GALAKTYKA to książka o kuchni i gotowaniu, ale w wydaniu iście kosmicznym. Za sam pomysł należy się duże uznanie dla autorki, bo powieść jest po prostu oryginalna. Głównym bohaterem książki jest Hermoso Madrid Iven, szef kuchni w restauracji "Płacząca Kometa". Ma on pod swoimi skrzydłami naprawdę wybuchową mieszankę podopiecznych z różnych zakątków wszechświata: Bulwy, Oktopusanie, Ślimaczniki, Syreny i wiele innych. Każda z ras specjalizuje się w innych czynnościach kuchennych, jak np. Bulwy, czyli istoty wyglądem przypominające przerośnięte warzywa, które nie mają sobie równych w... krojeniu i porcjowaniu mięsa. Menedżerem restauracji jest np. Gliniasty Antracytowy Odprysk, który należy do gatunku Pluszaków z planety Kronos. Wachlarz potraw serwowanych w "Płaczącej Komecie" jest równie imponujący, co skład jej załogi. Podają tu np. gromotnika z Liry, laudyjskiego grzywacza ponczowego, zielonolistki, czarnotrufle z Jugot, ryczybuhaja aldebarańskiego i całą masę innych smakołyków. Drugi plus dla autorki za pomysłowe nazewnictwo. Choć nie jest to może poziom znany z powieści i opowiadań Stanisława Lema, to i tak jest ciekawie, zabawnie, a przy tym inteligentnie. Zresztą porównanie powieści Grillbar GALAKTYKA do humorystycznej części twórczości Lema nie jest w tym przypadku zbyt szczęśliwe. To raczej nie ten kaliber. Powieści Kossakowskiej zdecydowanie bliżej do Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa lub opowiadań Henry'ego Kuttnera (np. cykl o Hogbenach, cykl o Gallegherze).
W olbrzymim kotle planet, ras i obyczajów rysuje się fabuła powieści Grillbar GALAKTYKA, która oscyluje pomiędzy komedią i przygodą z kryminalnym wątkiem. Nie będę tu zdradzał wiele szczegółów, ale dodam tylko, że Hermoso Madrid Iven, jako międzygalaktyczny kucharz wpadnie w naprawdę wielkie tarapaty. Jego przygody są momentami bardzo nieprzewidywalne (kolejny plus!) i awanturnicze. Poza inteligentnym podejściem do tematu (nazewnictwo i użyte pomysły) książka zaskoczyła mnie swoją "lekkością" i tym, że fantastyczne przygody w świecie kosmicznej kuchni były naprawdę wciągające i nie przynudzały. Muszę przyznać, że było sporo momentów, w których uśmiech nie schodził z facjaty. Jak tu się nie śmiać, gdy np. narrator "z pełną powagą" przytacza nazwy wyznań (religii), jakie posiadają swoich kosmicznych misjonarzy: "Arkturiański Kościół Siwej Gąski Siwej" i "Wyznawcy Czarnego Prostopadłościanu"? Kolejny plus dla autorki za genialne poczucie absurdu.
Poza całym kosmicznym tałatajstwem i space operowymi pomysłami w Grillbar GALAKTYKA można znaleźć bardzo dużo odniesień do naszej szarej - ale wcale nie mniej absurdalnej - rzeczywistości. I tak na przykład mamy Unię Galaktyczną zrzeszającą różne planety i narody, a dodatkowo ustanawiającą swoje wspólnotowe prawo (czy my to skądś znamy?). Jednym z pomysłów Unii Galaktycznej jest wprowadzenie do jadłospisu wszelkich punktów gastronomicznych gęstej zielonej papki, która miałaby zastąpić mięso. Rzecz jasna ten "postępowy" pomysł nie znajduje wielu zwolenników wśród intergalaktycznych kucharzy i restauratorów. Natomiast namacalnym dowodem na obecność urzędniczych łapsk Unii Galaktycznej w "Płaczącej Komecie" jest postać kontrolera, który nazywa się Archistrategus Bar i jest Kamulcem, to znaczy "żywym kryształem z układu Gemmy". Kontroler ten, jako żywy kryształ nie posiada układu pokarmowego, zatem nigdy w życiu niczego nie jadł. I jak na ironię losu jest unijnym specjalistą od żywienia! Czy to aby do złudzenia nie przypomina pewnych "idei" i absurdów znanych z funkcjonowania naszej ukochanej Unii E*****skiej? Pewnie, że tak! I tu muszę przyznać autorce następnego plusa: za krzewienie wśród czytelników fantastyki - choćby w najmniejszym stopniu, ale zawsze - libertariańskich idei. Nie, żeby była to książka o polityce, ale ogólny przekaz wydaje się być naprawdę "wolnościowy".
Gdybym miał wskazać jakieś wady tej powieści, to z pewnością byłby to epizod, w którym załoga "Płaczącej Komety" musi zmierzyć się z obcym organizmem przypominającym ksenomorfa ze słynnej serii filmów z Sigourney Weaver w roli głównej. Może niektórym taki pastisz Obcego nawet przypadnie do gustu, ale w moim przekonaniu ten szczególny wizerunek obcych jest już w popkulturze tak wyeksploatowany, że kolejne jego wykorzystanie może razić. Wolałbym, żeby autorka wymyśliła w tym miejscu charakterystykę jakiejś bliżej nieokreślonej istoty, która jednak byłaby tworem oryginalnym. Na szczęście przygoda z Obcym (tym Obcym!) w Grillbar GALAKTYKA stanowi tylko dość krótki epizod, w dodatku nie mający właściwie żadnego znaczenia dla głównej osi fabularnej powieści. Poza tym uważam, że samo zakończenie książki również mogłoby być bardziej oryginalne i zaskakujące, ale to w zasadzie tylko czepialstwo, bo Grillbar GALAKTYKA to kawał dobrej, czysto rozrywkowej literatury sci-fi.
Kończę swoje wywody przyznając autorce (i książce) wysoką notę, a wszystkim niedowiarkom mówię: Polacy nie gęsi i swoje Autostopem przez galaktykę mają.
Poza całym kosmicznym tałatajstwem i space operowymi pomysłami w Grillbar GALAKTYKA można znaleźć bardzo dużo odniesień do naszej szarej - ale wcale nie mniej absurdalnej - rzeczywistości. I tak na przykład mamy Unię Galaktyczną zrzeszającą różne planety i narody, a dodatkowo ustanawiającą swoje wspólnotowe prawo (czy my to skądś znamy?). Jednym z pomysłów Unii Galaktycznej jest wprowadzenie do jadłospisu wszelkich punktów gastronomicznych gęstej zielonej papki, która miałaby zastąpić mięso. Rzecz jasna ten "postępowy" pomysł nie znajduje wielu zwolenników wśród intergalaktycznych kucharzy i restauratorów. Natomiast namacalnym dowodem na obecność urzędniczych łapsk Unii Galaktycznej w "Płaczącej Komecie" jest postać kontrolera, który nazywa się Archistrategus Bar i jest Kamulcem, to znaczy "żywym kryształem z układu Gemmy". Kontroler ten, jako żywy kryształ nie posiada układu pokarmowego, zatem nigdy w życiu niczego nie jadł. I jak na ironię losu jest unijnym specjalistą od żywienia! Czy to aby do złudzenia nie przypomina pewnych "idei" i absurdów znanych z funkcjonowania naszej ukochanej Unii E*****skiej? Pewnie, że tak! I tu muszę przyznać autorce następnego plusa: za krzewienie wśród czytelników fantastyki - choćby w najmniejszym stopniu, ale zawsze - libertariańskich idei. Nie, żeby była to książka o polityce, ale ogólny przekaz wydaje się być naprawdę "wolnościowy".
Gdybym miał wskazać jakieś wady tej powieści, to z pewnością byłby to epizod, w którym załoga "Płaczącej Komety" musi zmierzyć się z obcym organizmem przypominającym ksenomorfa ze słynnej serii filmów z Sigourney Weaver w roli głównej. Może niektórym taki pastisz Obcego nawet przypadnie do gustu, ale w moim przekonaniu ten szczególny wizerunek obcych jest już w popkulturze tak wyeksploatowany, że kolejne jego wykorzystanie może razić. Wolałbym, żeby autorka wymyśliła w tym miejscu charakterystykę jakiejś bliżej nieokreślonej istoty, która jednak byłaby tworem oryginalnym. Na szczęście przygoda z Obcym (tym Obcym!) w Grillbar GALAKTYKA stanowi tylko dość krótki epizod, w dodatku nie mający właściwie żadnego znaczenia dla głównej osi fabularnej powieści. Poza tym uważam, że samo zakończenie książki również mogłoby być bardziej oryginalne i zaskakujące, ale to w zasadzie tylko czepialstwo, bo Grillbar GALAKTYKA to kawał dobrej, czysto rozrywkowej literatury sci-fi.
Kończę swoje wywody przyznając autorce (i książce) wysoką notę, a wszystkim niedowiarkom mówię: Polacy nie gęsi i swoje Autostopem przez galaktykę mają.
werdykt:
8 /10