RECENZJE FILMÓW / KSIĄŻEK / GIER PLANSZOWYCH I KOMPUTEROWYCH / SCIENCE FICTION / HORROR / FANTASY / THRILLER / POSTAPOKALIPSA
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia sci-fi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia sci-fi. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 stycznia 2012

Pluszaki, Bulwy i żywe Kamulce, czyli wizyta w knajpie "Grillbar GALAKTYKA"

Dziś kilka (no, może trochę więcej...) słów o bardzo przyjemnej książce, a mianowicie o powieści Grillbar GALAKTYKA, której autorką jest Maja Lidia Kossakowska. Nigdy wcześniej nie czytałem powieści tej autorki, bo z tego co już zdążyłem się zorientować, Kossakowska tworzy głównie utwory fantasy, a tym razem proszę: nie dość, że Grillbar GALAKTYKA można bez wahania zaliczyć do gatunku science fiction, to na dodatek jest to bardzo humorystyczne science fiction, a zarazem space opera pełną gębą.


Ponad wszystko jednak Grillbar GALAKTYKA to książka o kuchni i gotowaniu, ale w wydaniu iście kosmicznym. Za sam pomysł należy się duże uznanie dla autorki, bo powieść jest po prostu oryginalna. Głównym bohaterem książki jest Hermoso Madrid Iven, szef kuchni w restauracji "Płacząca Kometa". Ma on pod swoimi skrzydłami naprawdę wybuchową mieszankę podopiecznych z różnych zakątków wszechświata: Bulwy, Oktopusanie, Ślimaczniki, Syreny i wiele innych. Każda z ras specjalizuje się w innych czynnościach kuchennych, jak np. Bulwy, czyli istoty wyglądem przypominające przerośnięte warzywa, które nie mają sobie równych w... krojeniu i porcjowaniu mięsa. Menedżerem restauracji jest np. Gliniasty Antracytowy Odprysk, który należy do gatunku Pluszaków z planety Kronos. Wachlarz potraw serwowanych w "Płaczącej Komecie" jest równie imponujący, co skład jej załogi. Podają tu np. gromotnika z Liry, laudyjskiego grzywacza ponczowego, zielonolistki, czarnotrufle z Jugot, ryczybuhaja aldebarańskiego i całą masę innych smakołyków. Drugi plus dla autorki za pomysłowe nazewnictwo. Choć nie jest to może poziom znany z powieści i opowiadań Stanisława Lema, to i tak jest ciekawie, zabawnie, a przy tym inteligentnie. Zresztą porównanie powieści Grillbar GALAKTYKA do humorystycznej części twórczości Lema nie jest w tym przypadku zbyt szczęśliwe. To raczej nie ten kaliber. Powieści Kossakowskiej zdecydowanie bliżej do Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa lub opowiadań Henry'ego Kuttnera (np. cykl o Hogbenach, cykl o Gallegherze).

W olbrzymim kotle planet, ras i obyczajów rysuje się fabuła powieści Grillbar GALAKTYKA, która oscyluje pomiędzy komedią i przygodą z kryminalnym wątkiem. Nie będę tu zdradzał wiele szczegółów, ale dodam tylko, że Hermoso Madrid Iven, jako międzygalaktyczny kucharz wpadnie w naprawdę wielkie tarapaty. Jego przygody są momentami bardzo nieprzewidywalne (kolejny plus!) i awanturnicze. Poza inteligentnym podejściem do tematu (nazewnictwo i użyte pomysły) książka zaskoczyła mnie swoją "lekkością" i tym, że fantastyczne przygody w świecie kosmicznej kuchni były naprawdę wciągające i nie przynudzały. Muszę przyznać, że było sporo momentów, w których uśmiech nie schodził z facjaty. Jak tu się nie śmiać, gdy np. narrator "z pełną powagą" przytacza nazwy wyznań (religii), jakie posiadają swoich kosmicznych misjonarzy: "Arkturiański Kościół Siwej Gąski Siwej" i "Wyznawcy Czarnego Prostopadłościanu"? Kolejny plus dla autorki za genialne poczucie absurdu.

Poza całym kosmicznym tałatajstwem i space operowymi pomysłami w Grillbar GALAKTYKA można znaleźć bardzo dużo odniesień do naszej szarej - ale wcale nie mniej absurdalnej - rzeczywistości. I tak na przykład mamy Unię Galaktyczną zrzeszającą różne planety i narody, a dodatkowo ustanawiającą swoje wspólnotowe prawo (czy my to skądś znamy?). Jednym z pomysłów Unii Galaktycznej jest wprowadzenie do jadłospisu wszelkich punktów gastronomicznych gęstej zielonej papki, która miałaby zastąpić mięso. Rzecz jasna ten "postępowy" pomysł nie znajduje wielu zwolenników wśród intergalaktycznych kucharzy i restauratorów. Natomiast namacalnym dowodem na obecność urzędniczych łapsk Unii Galaktycznej w "Płaczącej Komecie" jest postać kontrolera, który nazywa się Archistrategus Bar i jest Kamulcem, to znaczy "żywym kryształem z układu Gemmy". Kontroler ten, jako żywy kryształ nie posiada układu pokarmowego, zatem nigdy w życiu niczego nie jadł. I jak na ironię losu jest unijnym specjalistą od żywienia! Czy to aby do złudzenia nie przypomina pewnych "idei" i absurdów znanych z funkcjonowania naszej ukochanej Unii E*****skiej? Pewnie, że tak! I tu muszę przyznać autorce następnego plusa: za krzewienie wśród czytelników fantastyki - choćby w najmniejszym stopniu, ale zawsze - libertariańskich idei. Nie, żeby była to książka o polityce, ale ogólny przekaz wydaje się być naprawdę "wolnościowy".

Gdybym miał wskazać jakieś wady tej powieści, to z pewnością byłby to epizod, w którym załoga "Płaczącej Komety" musi zmierzyć się z obcym organizmem przypominającym ksenomorfa ze słynnej serii filmów z Sigourney Weaver w roli głównej. Może niektórym taki pastisz Obcego nawet przypadnie do gustu, ale w moim przekonaniu ten szczególny wizerunek obcych jest już w popkulturze tak wyeksploatowany, że kolejne jego wykorzystanie może razić. Wolałbym, żeby autorka wymyśliła w tym miejscu charakterystykę jakiejś bliżej nieokreślonej istoty, która jednak byłaby tworem oryginalnym. Na szczęście przygoda z Obcym (tym Obcym!) w Grillbar GALAKTYKA stanowi tylko dość krótki epizod, w dodatku nie mający właściwie żadnego znaczenia dla głównej osi fabularnej powieści. Poza tym uważam, że samo zakończenie książki również mogłoby być bardziej oryginalne i zaskakujące, ale to w zasadzie tylko czepialstwo, bo Grillbar GALAKTYKA to kawał dobrej, czysto rozrywkowej literatury sci-fi.

Kończę swoje wywody przyznając autorce (i książce) wysoką notę, a wszystkim niedowiarkom mówię: Polacy nie gęsi i swoje Autostopem przez galaktykę mają.

werdykt:
/10

wtorek, 6 grudnia 2011

ZA MAŁO "SPACE OPERY" W "SPACE OPERZE", czyli recenzja książki "Księżycowe Hollywood" autorstwa Henry'ego Kuttnera



Księżycowe Hollywood to zbiór czterech opowiadań, które łączy przede wszystkim postać głównego bohatera - Tony'ego Quade'a - reżysera i operatora filmowego, kręcącego seryjnie produkowane filmy typu "space opera". A ponieważ realia, w jakich rozgrywają się przygody Quade'a również zawierają w sobie wszelkie znamiona "space opery", powstaje wrażenie, że mamy do czynienia ze "space operą" w "space operze". Ogólnie opisywane opowiadania należy zaliczyć do gatunku humorystycznego science fiction, w którym to Henry Kuttner sprawdzał się świetnie, co wiedzą zaś wszyscy, którzy czytali np. inny zbiór opowiadań tego autora, zatytułowany Próżny robot, tudzież opowiadania o Hogbenach, czyli amerykańskiej rodzinie górali - mutantów. Niestety wszystkich tych, którzy czytali wyżej wymienione dzieła muszę z góry uprzedzić: Księżycowe Hollywood to nie ta liga. To raczej "B-klasa" opowiadań science fiction, chociaż trzeba autorowi oddać, że kilka ciekawych pomysłów udało się w Księżycowym Hollywood zawrzeć. Zawsze to coś...

Wszystkie cztery opowiadania o przygodach Tony'ego Quade'a charakteryzuje dość sztampowa konstrukcja fabularna. Zaczyna się od tego, że Quade dostaje od swojego szefa zlecenie nakręcenia filmu, którego akcja dzieje się zazwyczaj w skrajnie nieprzyjaznych dla człowieka miejscach, rozrzuconych na rożnych planetach. Pisząc o "skrajnie nieprzyjaznych miejscach", mam na myśli warunki atmosferyczne, śmiertelne promieniowanie, krwiożercze bestie, czy też wrogich tubylców zamieszkujących odległe planety. W każdym odcinku mamy miej więcej to samo: wyprawę na określoną planetę, zagadkę na temat: jak nagrać film gdzieś, gdzie nie da się nagrywać filmu (lub o czymś, o czym nie da się nagrać filmu) oraz wielkie tarapaty, w jakie zazwyczaj wpada Quade. Oczywiście zawsze jest też - mniej lub bardziej błyskotliwe - rozwiązanie zagadki, a potem nieuchronny "happy end". I choć ta sztampa i powtarzalność jest jednym z największych zarzutów, jakie można postawić Księżycowemu Hollywood, jest w tym też coś dobrego, a mianowicie fakt, że Kuttner mógł skupić się na wymyślaniu ras, wyglądu i obyczajów obcych zamieszkujących rozmaite planety. Jest to jakaś namiastka geniuszu, którą jednak przyćmiewa dość tandetny i tani charakter opisywanego zbioru opowiadań, jako całości. Natomiast biorąc pod uwagę fakt, w jakich latach powstały opowiadania tworzące Księżycowe Hollywood (1938 - 1941), należy spojrzeć na nie z nieco innej perspektywy. Owszem, są kiczowate, ale nie sposób też odmówić Kuttnerowi pomysłowości i wyobraźni, zwłaszcza w kreowaniu różnej maści ciekawych stworów i potworów, ale także w sprawnym operowaniu technikaliami charakterystycznymi dla konwencji science fiction.

Księżycowe Hollywood to literatura mało ambitna, a wręcz płytka, ale to nic dziwnego, bo jej przeznaczenie jest czysto rozrywkowe. Niestety jako całość zbyt wiele tej rozrywki też nie dostarcza. Chodzi mi przede wszystkim o to, że jest "niezbyt błyskotliwa". Księżycowe Hollywood polecam jedynie wiernym fanom autora, zaś tym, którzy oczekują niebanalnej, inteligentnej a zarazem autentycznie śmiesznej literatury science fiction polecam wymienione wcześniej utwory Kuttnera (zbiór Próżny robot, cykl o Hogbenach). Zapewniam, że warto!

werdykt:
5,5/10


piątek, 30 września 2011

BURTON & CYB - KOSMICZNI RABUSIE (część 1) - Antonio Segura & Jose Ortiz


W końcu udało mi się nabyć pierwszą z dwóch wydanych w Polsce części komiksu Burton & Cyb – Kosmiczni Rabusie. Obecnie kupienie tego komiksu możliwe jest praktycznie tylko za pośrednictwem portali aukcyjnych, rzecz bowiem została wydana w 1992 roku. Nie mniej jednak warto było zapolować na egzemplarz Burtona i Cyba, bo komiks ten z pewnością zasługuje na uwagę.


Tych, którzy nie wiedzą o co chodzi, odsyłam do recenzji drugiej części Burtona i Cyba, którą opublikowałem na łamach niniejszego bloga w zeszłym roku (można ją znaleźć TUTAJ). A reszcie przypomnę tylko, że Burton i Cyb to para kosmicznych nicponi, złodziejaszków i hochsztaplerów. Komiks o ich przygodach podzielony jest na krótkie historie, a każda z nich opowiada o konkretnym „szwindlu”, jakiego zamierzają dokonać nasi antybohaterowie. W części pierwszej („Komiks” nr 6/1992) Burton i Cyb sabotują walkę bokserską, budują mechanicznego „boga” dla chciwego i despotycznego kapłana, walczą z olbrzymią, latającą meduzą, wywołują spreparowaną inwazję na asteroid bogaty w szlachetne metale, wyruszają na poszukiwanie Excalibura oraz próbują złapać „Rybę – Diabła” na planecie oceanicznej. Trzeba przyznać, że ich przygody są naprawdę zróżnicowane…

Refleksją, jaka nasuwa się po przeczytaniu komiksu jest podziw nad sposobem opowiadania historii przez autorów komiksu. Pomimo, że poszczególne epizody są naprawdę krótkie (po kilka stron), upakowano je całą masą wydarzeń i zwrotów akcji. Ponadto czytelnik nie ma właściwie chwili wytchnienia, bo cały czas rzucany jest w wir międzygalaktycznych przygód odbywających się w rozmaitych sceneriach. W tym miejscu trzeba również dodać, że autorzy komiksu przedstawiają czytelnikowi bardzo ciekawe – choć niestety szczątkowo ukazane – kosmiczne uniwersum. Mamy tu wielość planet i ras je zamieszkujących. Są cyborgi, roboty i ciekawie „zaprojektowane” statki kosmiczne i pojazdy. Myślę, że dałoby się to wszystko wykorzystać do stworzenia jednej, długiej i rozbudowanej fabularnie opowieści z Burtonem i Cybem w roli głównej. Ale nie ma co narzekać, bo forma krótkich historyjek też się sprawdza. 

Burton i Cyb to kawał porządnej, komiksowej roboty, również pod kątem wizualnym. Rysunki są po prostu ciekawe: z jednej strony dość szczegółowe w przedstawianiu detali rozmaitych obiektów (co pasuje do konwencji science fiction), a drugiej strony groteskowe i komiczne w sposobie przedstawiania postaci. Całość jest bardzo humorystyczna, choć w odniesieniu do drugiej części komiksu („Komiks” nr 4/1993) wydała mi się mniej zabawna i mniej błyskotliwa. Nie mniej jednak w równym stopniu polecam obie części komiksu, bo jest to rzecz niebanalna, a nawet zaskakująca.

werdykt:
7/10

niedziela, 1 sierpnia 2010

BURTON & CYB (2) - KOSMICZNI RABUSIE

Wraz z nową szatą graficzną bloga - trochę w stylu gier retro - przedstawiam kolejną recenzję, również nawiązującą do czasów minionych. Będzie to komiks "Burton & Cyb", a dokładnie druga odsłona tego komiksu, wydana w Polsce w 1993 roku w magazynie "Komiks" (tudzież "Komiks - Fantastyka"). Poniżej okładka tego komiksu, choć w wersji niemieckiej (wersji polska jest bardzo podobna, ale nie udało mi się jej znaleźć w obrazku o zadowalającej jakości).
 ***

Komiks ten jest już właściwie białym krukiem, a to ze względu na znaczne trudności w jego nabyciu. Zresztą pierwszej części Burtona i Cyba nie udało mi się jeszcze zdobyć... Zawsze jednak darzę niesamowitym sentymentem zeszyty magazynu "Komiks", który wydawany był niegdyś przez wydawnictwo "Prószyński i S-ka". Po pierwsze dlatego, że kojarzą mi się z dzieciństwem (moim pierwszym w życiu komiksem był jeden z odcinków "Wiedźmina" wydany właśnie na łamach opisywanego wydawnictwa), po drugie dlatego, że komiksy te znacznie różniły się jakościowo od wydawanych w tamtym czasie seryjnie Batmanów, Supermanów, Spidermanów, itd. I nie chodzi tu tylko o jakość papieru, ale przede wszystkim o poziom artystyczny tych komiksów. Burton i Cyb nie jest tu może najlepszym przykładem (jeżeli chodzi o poziom artystyczny), ale wpadł w moje ręce dopiero niedawno i wywołał po raz kolejny rzewne wspomnienia z czasów dzieciństwa... Można zatem powiedzieć, że Burton & Cyb stał się jedynie pretekstem do refleksji nad zapomnianym już dziś "Komiksem", ale coś o Kosmicznych Rabusiach też trzeba powiedzieć.

Burton i Cyb to antybohaterowie. W zasadzie ciężko ich polubić bo to po prostu cwaniaki, złodzieje i hochsztaplerzy.  Mają różne perypetie, które zaczynają się przeważnie od chęci szybkiego i niekoniecznie uczciwego wzbogacenia się w duże ilości "kredytek solarnych". Sam komiks jest właśnie zbiorem krótkich przygód naszych antybohaterów. Raz próbują okraść dom aukcyjny intergalaktycznych piratów, innym razem, przy pomocy istoty, która potrafi przybrać dowolną postać, próbują sprzedać idealnie piękne kobiety na planecie zamieszkałej przez samych nabuzowanych testosteronem samców. Złe uczynki rzadko kiedy się jednak naszym pupilom udają. Pomimo wszelkich starań są oni jednak nieudacznikami. I tu właściwie autorzy załagodzili sprawę, być może nie chcąc, by ich dzieło zostało uznane za niemoralne i gorszące. Komiks jest zatem czysto rozrywkowy i trudno szukać w nim głębszego przesłania. No, może jedynie w historyjce, w której Burton i Cyb zamieniają plemię brutalnych małpoludów w inteligentne istoty, przy pomocy niezwykłego urządzenia, a następnie próbują zmusić "małpowców" do podpisania wyzyskującego kontraktu, zmuszającego do ciężkiej harówki, za psie pieniądze. I wówczas okazuje się, że inteligentne małpy zaczynają się buntować, zakładają na prędce związki zawodowe, a nawet partię komunistyczną! Widać tu wyraźne odniesienie do naszej rzeczywistości, jest ono raczej trafnym pastiszem. I choćby dlatego nie żałuję, że kupiłem i przeczytałem Burtona i Cyba. Pomimo pewnej ubogości scenariusza (głównie ze względu na to, że są to króciutkie historie), polecam komiks "Burton & Cyb - Kosmiczni Rabusie", jako osoba, która z dużym zainteresowaniem śledzi wszelkie inteligentne próby połączenia komedii z konwencją science fiction.


Moja ocena:
7/10